wtorek, 21 maja 2013

Wypał z aromatem wędzonki czyli RAKU w Ząbkach

Pokazaliśmy już na naszym blogu, że Artemisja lubi podróże… Nie lubimy siedzieć w domu. Jeśli gdzieś "siedzimy" to w pracowni, z rękami w glinie! Ale wtedy to też nie siedzimy tylko częściej lepimy na stojąco:).

Dziś piszemy post z Martą we dwie, bo chcemy podzielić się z Wami naszymi wrażeniami. Dla mnie był to pierwszy taki wypał; dla Marty któryś z kolei, ale myślę, że obie jesteśmy mocno usatysfakcjonowane naszymi dokonaniami.

Tym razem nasze podróże zaprowadziły nas niedaleko, jedynie kilka kroków od Warszawy - do Ząbek. W Ząbkach w uroczym dworku ze skrzypiącymi schodami mieści się Miejski Ośrodek Kultury (MOK). W nim funkcjonuje pracownia ceramiczna SMOK. Tam też lepimy różne nasze prace (przynajmniej 2/3 Artemisji).

Długo trwały przygotowania do prawdziwego wypału techniką raku (piszemy "techniką raku", bo z artykułów
p. Andrzeja Mędrka i p. Justyny Karamuz  wiemy, że niekoniecznie jest to raku klasyczne japońskie, lecz takie zbliżone do amerykańskiego).
Raz wypał się nie udał, bo mało mieliśmy sprzętu do przeprowadzenia redukcji. Prace czekały jakiś czas w pudle w pracowni. W sobotę 18 maja wszystko jednak się udało. Dzięki uprzejmości Dyrekcji tamtejszego Ośrodka Kultury zorganizowano wypał raku dla uczestników zajęć ceramicznych. Nie byłoby też tego wypału, gdyby nie pomoc Pani Iwony z MOK Ząbki oraz bez pomysłowości naszego instruktora Piotra Szambelana  (wg jego własnych słów "Potrzeba matką wynalazku!"). A wszystko odbyło się dość szybko i bez użycia sprzętu, który do tej pory uznawałam za konieczny ;)

Piotr i Hania ustawili piec, wypełnili go pracami. I czekaliśmy obserwując kolor wewnątrz pieca...


Gdy w piecu była właściwa temperatura nadszedł czas na jego otworzenie i wyjęcie rozgrzanych do czerwoności naczyń


Piotr wrzucił je do trocin. Buchnął ogień i narobiło się duuuużo dymu...


Opanowaliśmy, oczywiście, sytuację i naszym oczom nieśmiało zaczęły ukazywać się pierwsze efekty wypału. Po umyciu i wyczyszczeniu Hani prace wyglądają tak:

Moje patery  - tutaj jeszcze na zdjęciach z działań w terenie;) - z szachownicą oraz z maoryską jaszczurką prezentują się tak:


Niestety, moja patera w szachownicę została ranna nie podczas działań polowych, lecz podczas podróży komunikacją miejską ;(
Narobiłyśmy się z Piotrem  przy tym wypale. Męska część Artemisji uznała, że podróż jest jednak za daleka i jest stratą czasu (choć w miłym towarzystwie;). A mnie wypał raku zawsze kojarzy się z fajnie spędzonym czasem i szybkim efektem, który można zabrać do domu… zostawiając za sobą aromat wędzonki ;).


Podczas gdy my uwijaliśmy się przy tym wypale, żeby pięknie się wszystko redukowało, on jeden - medytujący jogin -  zachował spokój zen i ochłodził się na koniec tego gorącego dnia! Uważam (podobnie jak Hania), że był to jeden z bardziej udanych wypałów techniką raku.

Kolejny wypał raku możecie podglądać osobiście już 15 czerwca podczas 9. Warszawskich Spotkań Ceramicznych. Sami widzicie, że WARTO!

Hania i Marta

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Gdybym byl, to bym gadal, a tak wypalilyscie w spokoju, a ja nadrobilem troche zaleglosci... A.

MG pisze...

Ale o czym byś gadał?
Myślisz, że my siedziałyśmy/stałyśmy przy piecu w milczeniu? ;) Nie żartuj!