poniedziałek, 9 września 2013

ŁUCZNICA 2013 – I plener Artemisji

Jak ten czas leci! To banalne stwierdzenie ma tutaj swoje uzasadnienie. Chcecie dowodu? Oto… bajka!
Dawno, dawno temu, a było to marcu tego roku, pomyśleliśmy, że fajny byłoby spędzić wakacje jak za wspaniałych dziecięcych czasów, czyli taplając się w błocie na babcinym podwórku, chodząc późno spać, jedząc co się chce i kiedy się chce. Zrealizowaliśmy ten szczwany plan w lipcu dzięki Fundacji „Na Dobre”. Był z nami też nasz pierwszy nauczyciel ceramicznego rzemiosła Piotr Szambelan. Błoto zastąpiliśmy gliną, podwórko babci – ogrodem przy Chacie za wsią p. Małgosi. Poza tym – wszystko jak za szczenięcych lat.

Jakiś czas potem (ale to już bardziej pod koniec marca, czyli też daaawno;) okazało się, że szczęścia chodzą parami! Spotkaliśmy się wtedy z Bożeną, która miała dla nas propozycję sierpniowego pleneru w Akademii Łucznica k. Pilawy. Opis naszej kwietniowej wizyty zapoznawczo-rozpoznawczej czytaliście już na naszym blogu w maju. Pojechaliśmy w strugach deszczu. Wróciliśmy pewni, że tego lata radocha będzie podwójna – będą dwa plenery.
 
Tak oto dnia 10 sierpnia (w sobotę) zajechaliśmy do Łucznicy. Rozlokowaliśmy się w pokojach; zagospodarowaliśmy całą pracownię na potrzeby ceramiki i batiku (Alek) i przystąpiliśmy do artystycznych działań.

Następnego dnia zjechali do nas goście. To była wspaniała niedziela!

"Nasz” plener różnił się nieco od tego pierwszego fundacyjnego. Nie tylko dlatego, że zmienił nam się skład ekipy. Również dlatego, że tutaj o wszystko musieliśmy zadbać sami – jeśli czegoś nie zabraliśmy z Warszawy to po prostu… nie było to przydatne (albo raczej nie było możliwości, żeby się przydało;)). Pracy było dużo, spać chodziliśmy późno. Raz nawet straciliśmy nadzieję, że w ogóle przyłożymy głowę do poduszki… 

Plener w Akademii „Łucznica” był dla Artemisji historyczny. Po raz pierwszy wypalaliśmy nasze prace w naszym wspólnym składkowym piecu! Spisywał się on świetnie! Wiedzieliśmy oczywiście jak się to robi… teoretycznie. To nie były nasze pierwsze wypały techniką raku. Jednak w praktyce wszystko trzeba przetestować! Doglądaliśmy sami ładowania pieca, pilnowaliśmy temperatury i topienia szkliw, redukowaliśmy dzielnie i cierpliwie. Wypalaliśmy zarówno biskwity jak i prace przywiezione gotowe i szkliwione na miejscu.



Każdy miał w tym plenerze swój wielki udział (w kolejności alfabetycznej!):
Alek, dzięki swemu chemicznemu wykształceniu i znajomości pewnych tajemnych dla mnie samej zjawisk był naszym ogniomistrzem. Doglądał temperatury w piecu, wyjmował gorące prace i ‘wrzucał’ do kotłów.
Bożena, bogata w doświadczenia z plenerów w Orońsku, służyła radami dotyczącymi zachowania szkliw podczas redukcji. Nie wspomnę już o zawrotnej szybkości z jaką powstają jej doskonałe prace!
Gretta organizowała przestrzeń od strony technicznej i zdroworozsądkowej („lepiej zróbmy tak, bo inaczej to będzie głupio i się schrzani”) oraz dowodziła redukowaniem prac (trociny i gazety!). I tylko kameleona żal :D
Monika… te wymyślne kształty jej prac i jej spokój przy tym jak je lepi i modeluje… Szacun!
Była z nami też Ruda, która wprowadzała dobry humor (i podniosła nam adrenalinę, gdy zaczął jej się palić wosk do batiku ;) oraz przejmowała się swoim kotem, który chyba źle się aklimatyzował w pracowni.
Myślę, że dużo nauczyliśmy się podczas tego pleneru (o temperaturach szkliw w czasie wypału, o redukcji) właśnie dlatego, że wiele rzeczy po prostu trzeba było zrobić bez udziału instruktora-przewodnika. Oczywiście, że lepiej byłoby gdyby pojechał z nami. Ale powiedział mi też kiedyś taką oto myśl „Technicznie robicie rzeczy świetnie. Teraz czas na własne pomysły i działania.” I ten plener był niejako odpowiedzią na ten komplement.
 
Dzięki p. Michałowi i Justynie mogliśmy zobaczyć wypały w piecu węgierskim (ten z cegłami) i japońskim (dłuuugo opalanym drewnem jak w raku tradycyjnym).

  
Dzięki obiadowi podawanemu o g. 13:30 musieliśmy choć raz w ciągu dnia zrobić przerwę. Inaczej siedzielibyśmy przy naszych pracach od rana do ciemnej nocy (ew. bladego świtu dnia następnego).

Nie było atrakcji w postaci wycieczek po okolicy (nie, wyjazd po butlę z gazem i spacer do sklepu na rogu się nie liczą!;)). Był tylko jeden krótki spacer wokół ośrodka Łucznica. A jednak zaryzykuję stwierdzenie, że wszyscy w Artemisji zaliczamy te wakacje, te plenery, TEN plener, do bardzo udanych, bogatych w doświadczenia ceramiczne i praktykę, urodzajnych w prace i pomysły.


Było też pełno śmiechu i fajnych chwil, wspólnych rozmów na tarasie, odwiedzali nas goście (DZIĘKUJEMY!). Trochę lepiej się też znamy. Jeszcze ze sobą wytrzymamy jakiś czas jako Artemisja! Poznaliśmy ludzi tak samo zafascynowanych ceramiką jak my, choć na różnych etapach oswajania się z gliną. Poznaliśmy ludzi z pasją prowadzących zajęcia z dziećmi. Pod ich instruktorskim okiem powstały bardzo ciekawe prace w różnych technikach.

Myślę, droga Artemisjo, że warto byłoby to powtórzyć… Prawda?


A jeśli zechcielibyście obejrzeć prace powstałe na plenerze – zapraszamy Was do galerii, która już niedługo pojawi się na naszej stronie internetowej. Przygotowujemy jej nową odsłonę. Zajrzyjcie tam wkrótce koniecznie!